Do Wietnamu trafiłem po paru latach podróżowania po Azji. Pierwszy kontakt był dość bolesny, bowiem prawie od razu po wylądowaniu w Sajgonie zostałem napadnięty. W błyskawicznej bójce złamano mi nos stalowym prętem. Przez jakiś czas nosiłem w sobie wietnamską traumę, a na twarzy opatrunki, ale na szczęście odpuściło. Po jakimś czasie wróciłem do Wietnamu z żoną i zamieszkaliśmy na stałe na brzegu Morza Południowo – Chińskiego w rybacko-surferskiej wiosce Mui Ne. Z Polski przyszła propozycja napisania książki i tak krok po kroku zacząłem krążyć po całym kraju od Delty Mekongu aż po końcówkę Himalajów na chińskiej granicy. Objechałem cały Wietnam poruszając się na starą hondą, pociągami, promami, statkami i autobusami. Zaglądałem do miejsc turystycznych, ale także w rejony – jak sam je nazywam – zapomniane przez Boga i Partię. Oto parę obrazków z tych trzech lat.
Żołnierz Ludowej Armii Wietnamu płynie z Vung Tau do garnizonu na wyspy Con Dao, gdzie kiedyś mieściły się łagry dla przeciwników politycznych.
Wietnam to ponad dwa tysiące kilometrów wybrzeża, a więc miliony rybaków, a także tysiące marynarzy.
Na południu, gdzie mieszkaliśmy większość turystów i ekspatów to obywatele byłego ZSRR (do niedawna w Kam Ranh była rosyjska baza marynarki wojennej), także język rosyjski jest na porządku dziennym.
Wiele czasu upłynęło zanim znaleźliśmy w Mui Ne swoje miejsce.
Głównym pożywieniem nad morzem są jego owoce. Tu na wyspie Con Dao przed rynkiem suszą się kalmary.
Na południu oprócz owoców morza je się także mięso krokodyli.
Wietnamczycy uwielbiają karaoke: to w barach przy kuflu piwa, ale i to spokojne, rodzinne.
Z Mui Ne do wietnamskiej stolicy jest około 1800 km, także często podróżowaliśmy tam pociągiem.
Wietnamczycy mają słabość do miejsc tyleż romantycznych co z naszego puntku widzenia kiczowatych. To tak zwany "Szalony Dom" w Da Lat – wietnamskim Zakopanem.
Na południu Wietnamu dominuje buddyzm, katolicyzm i rdzenna wietnamska religia Cao Dai (Kaodaizm). Tu tablica ogłoszeń na Buddyjskim Uniwersytecie w Sajgonie.
W czasie wojen z Francuzami i Amerykanami, Wietnamczycy ryli tunele pod wioskami, aby schronić się przed bombami. Tu na zdjęciu tunele pod wioską Vinh Moc koło Strefy Zdemilitaryzowanej.
W Mui Ne katolicy, tak jak wszędzie na świecie obchodzą Święta Bożego Narodzenia.
W Wietnamie żyją 54 plemiona z których każde ma albo swój włąsny język albo dialekt języka wietnamskiego. Tu kobiety z plemienia Kolorowych Hmongów w górach na granicy z Chinami.
Hmongowie żyją u podnóża Fansipanu (3143m.n.p.m.), najwyższego szczytu Wietnamu, uważanego za ostatnią górę pasma Himalajów. Ich "stolicą" jest miasteczko Sa Pa otoczone przez tarasowe pola ryżowe.
Wietnam to także niezliczone groty, jaskinie i pieczary, któe stopniowo rząd otwiera dla turystów.
To w dużej mierze dzięki Sajgonowi, dziś nazywanego Miastem Ho Chi Minha, Wietnam określa się dziś mianem "azjatyckiego tygrysa".
Autor na tle jeepa willis'a, pamiątki po wojnie z Ameryką.
Wietnamczycy całe życie spędzają na motorach, także często nie chcę im się zdejmować kasku nawet, gdy wyciągają z morza sieci.
W górach jest znacznie chłodniej, także je się tłusto, prawie jak w Polsce.
Na motorach przewozi się wszystko: krokodyle, lodówki, a także zwykłe kurczaki.
W całym kraju można spotkać ofiary amerykańskich chemikaliów z lat 60-tych. W 40 lat po wojnie Wietnamki nadal rodzą niepełnosprawne dzieci.
Cieżko zapamiętać nazwy wszystkich owoców tropikalnych występujących w kraju.
Choć Wietnam nie kojarzy się z zabytkami prawie starożytnymi jak na przykład Kambodża, to jednak w środkowym Wietnamie odnajdziemy Mae Son, stolicę hinduistycznego państwa Czamów z IV w. Podniósł je z ruin nasz rodak Kazimierz Kwiatkowski. "Kazik" jak go nazywają Wietnamczycy jest ich bohaterem narodowym.
W Delcie Mekongu często jedynym środkiem transportu pozostaje prom.
Okolice Mui Ne to niekończące się plaże i korakle - specyficzne, okrągłe łodzie rybackie.
Wietnamczycy wielbią grill nie mniej niż Polacy, tyle, że zamiast kiełbasy i karkóweczki smażą mięso strusia, krokodyla, jelenia, czy kozła oraz owoce morza.
Głównym świętem Wietnamu jest Tet, czyli Nowy Rok-połączenie naszych Zaduszek z Bożym Narodzeniem i Sylwestrem.
Tradycyjną rozrywką jest teatr lalkowy na wodzie. Kiedyś sztuki wystawiano na zalanych polach ryżowych, dziś w specjalnych teatralnych basenach.
Con Dao do niedawna było wietnamską Syberią, wyspiarskim łagrem dla nieprawomyślnych. Obecnie powoli zamienia się w turytyczny raj.
Pozostałości po obozie pracy na wyspie Con Dao.
Na Con Dao owoce morza zamawia się w knajpie prosto z takich prowizorycznych akwariów.
Na wyspę latają też samoloty, z Sajgonu 45 minut.
Dla niektórych największym magnesem w Wietnamie jest jedzenie. Kiedyś wietnamska koleżanka powiedziała mi: "Nie mamy żadnego noblisty, więc musimy chociaż dobrze gotować".
Budynek poczty głównej w Sajgonie zaprojektował sam Gustaw Eiffel.
Dziś możemy mówić o buddyjskim odrodzeniu. Komuniści nie prześladują tak religii jak kilkadziesiąt lat temu.
Cao Dai, to monoteistyczna, rdzenna religia wietnamska powstała w I połowie XX wieku. Łączy w sobie elementy buddyzmu, taoizmu, konfucjanizmu, chrześcijaństwa, a także islamu i judaizmu.
Główną siedzibą kaodaistów jest Wielka Świątynia Boskiego Oka w Tay Ninh na granicy z Kambodżą.
W kraju roi się od propagandowych billboardów. Ten z okazji 40 lecia zdjednoczenia kraju lub jak chcą inni – upadku Sajgonu w 1975 roku.
Każda prowincja kraju ma swoje niepowtarzalne smakołyki. Tu liście winogron nadziewane wieprzowiną, ryż na parze i szpinak wodny. Wszystko podlane sosem rybnym oczywiście.
Ja i moja żona. W masce jak przystało na Wietnamkę. Maseczki chronią od wyniszczającego skórę słońca. W tle wódź rewolucji Ho Chi Minh, zwany potocznie Wujkiem Ho.